top of page
Zdjęcie autoraEwa Tyc

Macierzyństwo dziecka adoptowanego - świadectwo Kasi #sercemamy

Myślę, że dla każdej kobiety macierzyństwo to temat szczególny. Na różnych etapach życia trochę inaczej patrzymy na tę kwestię, inne rzeczy nas cieszą, a inne martwią.


Gorzej jest, jak słyszymy wyrok: nigdy nie będziesz mamą, nie masz szans na urodzenie dziecka. Dużo się wtedy zmienia.


Ja usłyszałam takie słowa będąc w dziwnym czasie swojego życia. Rozstałam się z chłopakiem, z którym budowaliśmy związek. Niestety posypało się. Bywa. Chciałam szukać innych relacji, budować rodzinę. Sama jestem jedynaczką i bardzo chciałam mieć dom, męża, dzieci (tu liczba mnoga jest bardzo wskazana).


Słowa lekarza były takim zepchnięciem z góry w przepaść. Jak mam budować relację z innym człowiekiem, kiedy nie będzie ona pełna (płodna)? Długo musiałam to w sobie przepracowywać. Trudne były uwagi rodziny czy koleżanek, komentarze typu: No, taka fajna ta Kaśka, a chłopaka nie ma. Pytania do moich rodziców, czy nie czekają na wnuki...


To był czas, kiedy bardzo mocno potrzebowałam Boga, Jego przytulenia i zaopiekowania. Mimo trudnych relacji wokół jakoś zawsze czułam, że to moja droga; że jest tak, jak powinno być. Po 35 roku życia jednak w sercu zaczęła rosnąć dziura – czegoś / kogoś brakowało. Czułam się bardzo wyobcowana, kiedy na różnych spotkaniach koleżanki dzieliły się informacjami o rodzajach kaszek, pieluch, czy aktywnościach z dziećmi.


Przez cały ten czas rosła w moim sercu myśl o adopcji. Jednak jak? Samotna osoba? To przecież niemożliwe. Dopiero rozmowa ze znajomą ze Szlachetnej Paczki, adopcyjną mamą, dodała mi odwagi i otuchy, aby pójść do Ośrodka Adopcyjnego i zapytać, jak to jest. Nie opierać się na wyobrażeniach, tylko zbadać u źródła. Akurat wikarym w mojej parafii był ksiądz, którego rodzice prowadzili rodzinny dom dziecka. Porozmawiałam z nim o blaskach i cieniach rodzicielstwa adopcyjnego i pobłogosławiona przez niego umówiłam się na spotkanie w OA.


Przyjęły mnie 2 fantastyczne kobiety pełne ciepła, wsparcia i zrozumienia. Wracałam

stamtąd praktycznie na skrzydłach, pełna wiary, że już niedługo będę mamą.


Jednak sprawy w Polsce idą wolno. Na telefon z Ośrodka o kursie na rodzica adopcyjnego czekałam prawie równe 2 lata. Takie 2 lata ciszy. W wakacje powiedziałam Bogu, że OK, daję sobie spokój; jeśli do końca roku nie zadzwoni telefon, to znaczy, że nie jest to moja droga. Pan Bóg ma poczucie humoru i w listopadzie zadzwonił telefon z OA o rozpoczęciu kursu. Zrezygnowała 1 para, a ja byłam następna w kolejce.


Sam kurs: listopad – kwiecień to był niesamowity czas. Poznałam rewelacyjnych ludzi, o różnych historiach życia. Przyjaźnimy się do tej pory. Nasze dzieci się znają i bawią wspólnie, kiedy się spotykamy.


Uważam, że taki kurs powinni przejść wszyscy przyszli rodzice, nie tylko adopcyjni. Od kwietnia wszyscy czekaliśmy na telefon z Ośrodka. W maju pierwsza dziewczyna (też samotna mama adopcyjna) podzieliła się radością, że ma syna. Niesamowite emocje, płakaliśmy i cieszyliśmy się wszyscy razem z nią. Na szybko organizowaliśmy wspólnie wyprawkę.


W lipcu zadzwonił telefon do mnie. Pamiętam tę chwilę, kiedy czytałam książkę na fotelu i zobaczyłam, że dzwoni kierowniczka Ośrodka z informacją, że wydaje im się, że znalazły mojego syna. Tylko to ja muszę ocenić, czy się nie pomyliły. Następnego dnia pojechałyśmy na spotkanie w rodzinnym domu dziecka, gdzie mieszkał. Kierowniczka rozmawiała z opiekunami, a ja miałam czas pobawić się z chłopcem. Układaliśmy klocki, rozmawialiśmy o jego świecie. Po chwili (w rzeczywistości minęło 1,5 h) kierowniczka OA zaproponowała, aby chłopiec pokazał nam okolicę i w trójkę wybraliśmy się na spacer. Wtedy dostałam pierwsze kwiaty od syna. Polne kwiaty – mam je do teraz zasuszone w Biblii. W czasie rozmowy okazało się, że chłopiec zawsze chciał mieć psa – ja miałam dwa. Sam zaproponował, czy mógłby do mnie przyjechać, aby je poznać. Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Umówiliśmy się za 2 dni, że przyjadę po niego i zabiorę go na weekend. To był pierwszy weekend u mnie. Płakał całą drogę, kiedy wracaliśmy. Obiecałam Mu, że znów przyjadę i będzie mógł u mnie spędzić część wakacji.


I tak sobie teraz żyjemy, gdyż te wakacje trwają już prawie 5 lat.


Przeżyliśmy i przeżywamy dużo pięknych i trudnych chwil. Wielkimi emocjami był chrzest (świadome przyjęcie Chrystusa przez 6-latka) o I Komunia Święta w zeszłym roku.


Syn ma dużą ranę odnośnie odrzucenia przez biologiczną matkę – kiedy miał 3 lata, zostawiła go na ulicy i sama poszła pić ze znajomymi. Trafił wtedy do szpitala z zapaleniem płuc, a później do rodzinnego domu dziecka. Czasem widać, że jest w nim strach przed odrzuceniem, bardzo mocno walczy i zabiega o to, aby być lubianym w grupie, klasie.


Jest w nim mało wiary w siebie i swoje możliwości. Dużo trzeba ponaprawiać w głowie i duszy, ale Pan Bóg jest zawsze przy nas. Bardzo trudny był pierwszy Dzień Mamy; w drugim przeżywanym razem usłyszałam, że jestem najpiękniejszą i najlepszą mamą jaką miał.


Nawet teraz, kiedy ma 11 lat, przychodzi, żeby się przytulić, nie ma problemu, żeby iść ze mną za rękę po mieście. Codziennie słyszy ode mnie, że go kocham i ja też słyszę to od niego. Razem się modlimy i dziękujemy Panu za to, że dał nam się spotkać.


To fajne, mamo – powiedział – że Pan Bóg wymyślił Ciebie dla mnie.


Podpisuję się pod tym zdaniem obiema rękami. To bardzo fajne, jak Pan Bóg wymyśla ludzi dla siebie, żeby potrafili razem iść do Niego.


Kasia


A jeśli to Ty zmagasz się z wiarą w siebie, swoje możliwości i swoim obrazem w oczach innych ludzi, sprawdź nasz program, który pomoże Ci odkryć, kim naprawdę jesteś: ja w Jego oczach.





139 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

1 Comment


Chwała Panu z a możliwości, jakie są i za Twoje otwarte serce na synka.

Like
bottom of page